wiec jak juz widzicie wbilismy sie w Kolumbie dosyc gleboko
z Salonto do San Gil przejazd zajal nam tylko 24h (byl krotki przystanek w Bogocie) wiec przyjechalismy wypompowani
nie musielismy nawet szukac hotelu - po raz pierwszy w historii wyjazdu bylismy spokojni - zarezerwowalismy pokoj w jakims gringolandzie przez telefon dzien wczesniej wiec kimalismy w milym miejscu z widokiem na dachy, miasto i ... kota ;)
w ramach pozegnania z nuda rozbijalismysie po okolicy
atak pierwszy nastapil bladym switem - cel park miejski - dokladnie go mozna obejrzec na zdjeciach wiec nie ma co sie rozpisywac. palentalismy sie tam kilka godzin co chwila zastanawiajac sie czy warto wchodzic do basenu, ktory prezentowal sie ... hmmm... bardzo lokalnie. ostatecznie blotnisty kolor wody zrobil swoje
zeby sie wykapac trzeba bylo wyjechac poza miasteczko gdzie nastapil drugi atak na miejscowe atrakcje - 180 metrowy wodospad
woda byla nieco zimna - za to prad rzeki dosyc mocny wiec jak kto chcial doplynac do progu wodospadu musial sie niezle namachac i napocic. bylo warto - bardzo ostry masaz plecow czasami bardziej przypominajacy kopanie po glowie niz masaz. duzo miejscowych (kolumbijskich) usmiechnietych turystow z dzieciakami, zonami i reszta rodziny (dziadkowie,znajomi, znajomi znajomych) wszyscy w bardzo dobrych humorach. no jedna wielka impreza
kolumbijczycy generalnie sa usmiechnieci. jest to najbardziej przyjazny kraj w jakim dotad bylismy i juz wiemy ze spedzimy tu sporo czasu