Opuscilismy Ekwador. Nie sluzyl nam, doprawdy...Spedzilismy tam ponad dwa tygodnie, i nie wiemy o tym kraju wiele. W Ekwadorze nie zwiedzalismy, nie poznawalismy ani nie eksplorowalismy. W Ekwadorze, jak by tu powiedziec....po prostu bylismy. ´Byc' to tez fajny stan, ale nie bylo tej iskry miedzy nami. Wiec spakowalismy walizki i powiedzielismy sobie do widzenia.
No i witaj Kolumbio - goracym kraju salsy, kawy i kokainy, najbardziej ponoc przyjaznym kraju w calej Ameryce Poludniowej! W koncu wrocilo uczucie ekscytacji :)
Zaczelismy jednak dosc niepewnie, bo poludniowy odcinek kolumbijskich autostrad jest kontrolowany przez paramilitarne oddzialy FARC, ktore w ramach swojej wizji kraju lubia zatrzymywac autobusy i prosic podroznych o materialne wsparcie dla swej dzialalnosci. Z karabinami w reku.
Ominela nas ta frajda, za to bylismy trzy razy przeszukiwani przez policje. Ale to nie to samo :)
W Kolumbii ludzie sa bardzo uprzejmi. Roznica kultur miedzy Kolumbia a Boliwia jest gleboka niczym kanion Colca. Ludzie sie caly czas usmiechaja, na ´dzien dobry´ odpowiadaja ´dzien dobry, jak sie masz?' W sklepie pozwalaja ogladac towary nie naklaniajac na sile do zakupu, i mowiac ' con mucho gusto' (' z wielka przyjemnoscia' ) na do widzenia, nawet jak nic nie kupisz. Wow...:)
Zatrzymalismy sie w uroczej miejscowosci Salento. Trzy tysiace mieszkancow, wokolo cloud forest (las chmurowy, tak to sie tlumaczy na polski? Oj wstyd, pani od geografii...). W kazdym razie - dzungla, mgla, slonce przeplatane deszczem, zielone wzgorza marszczace sie gesto jak fajdy od spodnicy, i do tego wszystkiego przepiekne palmy woskowe, najwyzsze drzewa na swiecie, 60 metrow, narodowy symbol Kolumbii. Magiczna okolica.