postanowilismy wdrapac sie na wulkan
pani hotelowa wyjasnila nam, ze 6h podejscia, 3h zejscia, 45 minut taksowka w jedna strone (10-15$), nie, autobusy tam nie jezdza
sobota, 8:00, quito
wiec najpierw byl problem z kasa - mamy same setki wiec trzeba rozmienic. banki oczywiscia maja wakacje, w sklepach sie nie da nawet zakupow zrobic majac sto dolcow jako opcje platnicza, na poczcie nas wysmiano, na stacji benzynowej tez, w innych miejscach rowniez. snujac sie po ulicach zauwazylismy ludzi w kolejce do banku - ha! sukces - jakis bank dzis chce nam pomoc. ale dopiero o 9:00. trodno czekamy, wkurzamy sie
sobota, 9:15, quito
mamy drobne - nie mamy taksowki. taksiarze dzis jakos niechetnie sie targuja
sobota, 9:20, quito
znalazl sie jeden ulegly!! 12$! super - cos nie do konca jednak sprawial wrazenie zorientowanego gdzie jedziemy - wspieral sie nasza mapa, zeby ogolnie zrozumiec jak wyjechac z miasta. po drodze sprzedal nam jeszcze newsa, ze wisimy mu extra dolca za platna autostrade
sobota, 9:40, quito
wyjezdzajac z miasta kierowca pyta sie przydroznych straganiarek jak dojechac do celu - kazda oczywiscie pokazuje reka inny kierunek. w sumie nie nasz problem wiec sie nie przejmujemy
10:00, okolice quito
jedziemy! kierowca sie juz nie pyta nikogo tylko zapierdziela 140 po autostradzie na pewniaka. za oknem wulkany (nie dymia, lawa nie pluja ale piekne sa)
10:15 skrzyzowanie
zatrzymuje nas czerwone swiatlo na skrzyzowaniu (no nie do konca jest to autostrada jednak). obok staje taksowka. nasz dowodca otwiera okno i zagaduje wrogiego taksowkarza co by potwierdzic wszystko i upewnic sie po raz kolejny, ze jedziemy w dobra strone
10:16 skrzyzowanie
z wrogiej taksowki dobiega serdeczno-zlosliwy, bardzo glosny wybuch smiechu. wrogi kierowca pokazuje reka kierunek, z ktorego wlasnie przyjechalismy. wiecej informacji nie da sie zdobyc - zielone swiatlo pali sie juz jakies 0.0000015 sekundy wiec z tylu odzywa sie chor klaksonow i okrzykow zebysmy skonczyli pogaduszki i ruszyli w koncu tylki ze skrzyzowania
10:20 boczna droga w dobrym kierunku
jedziemy jakimis zadupiami, zeby uniknac oplat za autostrade (wlasna inicjatywa kierowcy). przed nami quito dookola jakies podrapane budynki. kierowca wyraznie niezadowolony - nic nie mowi ale jakos dziwnie syczy przez zeby i macha rekami
10:30 boczna droga w dobrym kierunku
kierowca jest jeszcze bardziej niezadowolony - wlasnie sie dowiedzial, ze juz nam sie nie chce na wulkan bo zostalo za malo czasu. troche mu glupio, przeprasza - nam tez glupio troche i tez przepraszamy. przepraszamy siebie wzajemnie przez kilka minut i robi sie troche weselej
10:45 quito
ladujemy idealnie w tym samym miejscu, z ktorego zaczelismy. wciaz sie przepraszamy. chcemy placic ale nie wiemy ile - kierowca przeprasza i mowi, ze wszystko mu jedno. przepraszamy wiec po raz ostatni i placimy polowe umowionej kasy. kierowcy glupio ale sie usmiecha i bierze bez wahania. my tez sie usmiechamy i bez wahania placimy.
w sumie bylo fajnie