udalo sie ruszyc szanowne tylki z Baños (nalezy traktowac jako wydarzenie tygodnia, bo nie bylo latwo opuscic ten leniwy zakatek). mimo deszczu, braku ochoty i indianskich strajkow dotarlismy do Riobamby, gdzie mialo nastapic kolejne wydarzenie tygodnia - na dachu pociagiem przez Diabli Nos.
no i klops
- przez malo rozgarnietych japonczykow co stracili glowy jadac na dachu (zapomnieli o tunelu) siedziec mozna tylko w srodku wagonu - czyli cala frajda wyparowala
- poza tym, indianie strajkuja na torach(?!) a maszynista ma obiekcje i nie chce ich rozjechac
- a w dodatku wszystkie bilety wykupione albo zarezerwowane (nawet na ten pociag jutro, co nie bedzie jezdzil po lokalnych protestantach) wiec ogolna zwiecha
wpakowalismy sie do najbardziej paskudnego hotelu w Riobambie - swiadomie - wybita szyba w pokoju, tynk sie sypie, wielka dziura w scianie zaslonieta dykta, klodka i lancuch na drzwiach od pokoju, glowna ulica za oknem (troche wybitym), prysznic w lazience zatkany jakims kolkiem, syf i smrod
trzeba nam po baños jakiegos powrotu do rzeczywistosci
jutro o swicie atakujemy autobus do quito i mam nadzieje, ze kierowca nie bedzie zwracal zbytniej uwagi na blokady drog