w Uyuni, przy organizowaniu wypadu na salar i w inne nieprzyjazne czlowiekowi okolice wpadlismy na pomysl, ktory okazal sie malym bledem taktycznym - postanowilismy pojechac bezposrednio do Chile...
tymze sposobem trafilismy do najdrozszej wiochy w okolicy, San Pedro de Atacama. Chile dla walesajacych sie po Ameryce Poludniowej bywa drogie, a zwlaszcza ta mala wioska, w ktorej mielismy przyjemnosc panikowac przez dwa dni.
pa kilkugodzinnych probach wymiany naszych czekow podroznych, znalezieniu taniego noclegu, jedzenia i sposobu na zycie postanowilem pojsc na dworzec autobusowy z planem zakupu ewakuacyjnych biletow. po drodze wpadlem na chilijska kobiete, ktora zagubila sie na jednej z uliczek. przypadek sprawil, ze kilka minut wczesniej postanowilem isc za nia wiec zagubieni bylismy rownomiernie. po kilku kontrolnych, wzajemnych pytaniach wyjasnilismy sobie co tu robimy (gubimy sie) i gdzie idziemy (dworzec). udalo nam sie odlalezc 10 metrow pozniej.
wdzieczny jestem za pomoc kobity - okazala sie przewodniczka - wiec dostalem bilety z 30 % znizka :)))))))))))), bilety na peruwianska granice.
dlaczego znowu Peru? babka mnie przekonala, ze
1. Chile nie jest takie drogie. w sensie jest drogie ale zwlaszcza w tej wiosce
2. w Chile jest pozna zima/wczesna wiosna wiec na poludniu leje. leje juz 30 dzien z rzedu wiec jak lubimy wode to spoko
3. jak lubimy ciepla wode ograniczona stalym ladem to lepiej niech sie trzymajmy alternatywnego planu (o alternatywach za chwile)
4. Arica zaterm?
no i wyszla alternatywa
walimy na polnoc - Morze Karaibskie wzywa (tak sie milo sklada, ze posiadamy jedna mape - jedna jedyna - i ta mapa milo ten kawalek plazy pokazuje)
w zwiazku z posiadaniem biletow na nocny autobus dnia nastepnego wczesnym popoludniem uzbroilismy sie w butelke wody i ruszylismy na zwiedzanie Doliny Smierci :))
daleko nie bylo - rzut beretem od wioski. nawet ja z wioski bylo widac.
wyszla z tego fajna impreza - szlismy sobie asfaltem az doszlismy do tego czegos. zeszlismy z asfaltu starym goralskim sposobem - czyli nie idziemy sciezka ale walimy w pierwsza mozliwosc boczna. yyyy.....aaaaaa......hmmmm.... powiedzmy - ta dolinka z prawej wyglada zachecajaco. przez pierwsze 200 metrow nawet bylo widac, ze ktos wjechal tu na koniu wiec na pewno jestesmy na wlasciwej drodze. slady wkrotce zawrocily i zaczely sie przeszkody. przed niektorymi trzeba bylo sie schylac, albo schylac bardzo nisko, niektore trzeba bylo obejsc gora czyli przewspinac.
dolinka przeszla niebawem w kanion, kanion przeszedl w jeszcze inna ciekawa forme geomorficznie poza zasiegiem naszej wiedzy, potem bywaly rzeczy, ktorym geomorfologa snia sie po nocach, a prawie pod koniec byl juz jeden wielki kosmos. bladzilismy sobie w Dolinie Smierci kawal czasu az dolina sie przed nami zamknela. zamknela sie przed nami w malo oczekiwany sposob - ale gorale byli na to przygotowani. cos na ksztalt piargu zbudowanego glownie z gipsu, piachu i innego sypkiego talatajstwa obeszlismy gora.
tymze sposobem doszlismy na jakis szczyt z jakims punktem widokowym, wypilismy reszte wody i w podobnym jak podejscie stylu zsunelismy sie ku San Pedro.
zycie jest mile i lekkie