uknulismy plan wypoczynku w Uyuni i zorganizowanie na spokojnie wyjazdu na salar.
na spokojnie sie nie dalo ale za to wyjazd sie udal
przyjechalismy do Uyuni chwile przed wschodem slonca wiec upal nas nie rozpieszczal. w zwiazku z tym, ze autobus przyjechal bardzo niezgodnie z rozkladem (ok 30 minut za wczesnie) lokalni pasazerowie na w ramach buntu ignorowali prosby kierowcy i na spokojnie czekali na wschod slonca w srodku. - nam (sam nie wiem dlaczego) nie przyszlo to do glowy....
wysiedlismy jako pierwsi i jedyni.... czekajac z boliwijskim spokojem az bagazowy dokopie sie do naszych plecakow (przywalonych doslownie wszystkim) i lekko drgalismy na mrozie. nieco adrenaliny wprowadzily lokalne koniki (sztuk 2), ktore oferowaly wszystko czego nam trzeba sniedanie, nocleg i ... salar oczywiscie.
proby ignorowania przyniosly efekt polowiczny - jeden sie odczepil. z drugim (jakas babcia) udalismy sie do biura turystycznego pozornie zainteresowani wycieczkami. szczerze mowiac - babcia byla sprytna - powiedziala ze ma wlaczone kaloryfery i tym nas kupila. rozmowa sie nam nawet kleila, oferta byla ciekawa, cena nie odstraszala - generalnie ustawilismy sie na 70% ze wrocimy do niej jak tylko wszystko przemyslimy i cos zjemy.
i wszystko bylo by wg planu (odpoczynek) gdybysmy nie wpadli na Kuldipa - ziomka, z ktorym walesalismy sie kilka dni po Pampie. ziomek jest amerykaninem wiec gada duzo, na luzie i potrafi przekonac nawet najbardziej zatwardziala boliwijska sklepikare zeby mu sprzedala cos poniezej wartosci. nas przekonal, ze trzeba z nim jechac za godzine na 3 dniowa wycieczke.
wiec pojechalismy.
bylo tak :
6 gringo w samochodzie
1 kierowca\przewodnik\mechanik\superman
1 niesmiala i ladnie spiewajaca lokalna kucharka
1 salar
duzo soli
kilkadziesiat wulkanow
kilkaset kilometrow
cmentarz lokomotyw
morze soli
duzo rozowych ptakow, zwanych flamingami