Podrozowanie jest ciekawe. Podrozowanie duzo uczy. Nie zawsze jest romantycznie, ale wtedy moze byc zabawnie. To, czego mozna sie nauczyc w boliwijskiej toalecie, pozostaje doswiadczeniem do konca zycia. No musze sie tym z kims podzielic, wiec sluchajcie...
Toalety ogolnie nie sa tu zbyt czyste, to wiadomo i to sie zdaza wszedzie. Ale taka dawka odwagi i wiedzy to jeszcze za malo by stawic czola wyzwaniu pod tytulem ´WC na wyprawie´. Bo oto z rolka papieru wkraczamy do boliwijskiej toalety. Jest drewniana, pelna drzazg i ogolnie chyba nielatwo w nia wcelowac, tak przynajmniej swiadcza slady poprzednika. No wiec nie bedziemy siadac, bedziemy z duma nasladowac Adama Malysza. Problem jest taki, ze podloga tez nie jest czysta, wiec nie ma gdzie postawic papieru. Wiec najlepiej wlozyc go pod brode, przykurczajac szyje. Teraz kwestia zamkniecia. No zamkniecie sie popsulo, bo na przyklad bylo drewniane i sie zlamalo, bylo metalowe i zardzewialo, bylo zbyt zamkniete i sie komus wyrwalo czy kto tam wie. No wiec nie ma zamkniecia, dlatego w pozycji do skoku, z przykurczem podbrudka, dzielnie wystawiamy jedna reke w przod do trzymania drewnianych drzwi. Bo nie chcemy gosci i stresu.
Teraz robi sie dopiero egzotycznie... Bo toaleta w Boliwii, kazda jedna, wypelniona jest banda oszalalych i wyglodnialych komarow, ktore bardzo chetnie, i owszem, zjedza sobie kawalek naszej pupy. A to nie tylko kwestia nieeleganckiego drapania sie w tylek w towarzystwie przez najblizsze kilka dni, to jeszcze kwestia malarii i dengi, ktore groza nam z kazdym ukaszeniem skrzydlatych przyjaciol. No wiec nie jest zabawnie. Na szczescie mamy druga reke, ktora doslownie uratuje nam tylek. Trzeba nia sobie nieustannie wachlowac kolo pupy....Przezabawne zajecie, no naprawde. Komarow nie widac, tym bardziej w pozycji ´kucaj-z glowa w dol-sciskaj papier-reka w przod´. No wiec trzeba sobie wachlowac na slepo. Starajac sie jeszcze wykalkulowac lepiej niz nasz poprzednik gdzie ta dziura w drewnie jest....
Gdy to sie udalo (lub prawie...) przychodzi dylemat. No bo skonczylismy co bylo do skonczenia i czas na papier. Tylko ktorej reki uzyc?!! Czy tej od niechcianych gosci, co na pewno nie zapukaja, a moze nawet drzwi same sie otworza, bo jest z gorki, czy tez tej od dengi, malarii i swedzacego tylka?....No tu odpowiedz jest sprawa indywidualna i moim zdaniem nie powinna podlegac ocenie...
I na koniec, o prosze, jest tez fajnie. Bo papier zuzyty wrzucamy do kartonu co stoi obok, w zadnym razie do toalety! Tak jest w calej Boliwii i w Peru, nie wiem jak dalej. Trudno sie do tego przyzwyczaic i ja przez kilkanascie pierwszych dni szmuglowalam europejskim zwyczajem papier do odplywu. Ale rury sie zapychaja, oczyszczalnie nie dzialaja i w ogole inna kultura, przyzwyczaj sie i wrzucaj brudne skrawki do kosza. O jak pysznie!...Nie moglam sie przemoc, zdawalo mi sie to zbyt barbarzynskie (zwlaszcza w latrynie...). Zastanowilam sie nad swoim zachowaniem dopiero gdy kolega Amerykanin powiedzial, ze to powazna sprawa i jak jemu kiedys papier wpadl do kibla przypadkowo, to wyciagal go reka, bo szczotek nie ma. No to sie nauczylam.
Elegancko jest, gdy papier wrzuca sie do kartonu czystym do gory, ale wiecie jak to jest z prawem Murphy'ego...
No i na koniec jeszcze wyprawa z dzbanuszkiem do beczki z woda, no bo trzeba po sobie spuscic (ale to juz powoli przezytek, nawet w Boliwii). I mozna z ulga i duma opuscic boliwijski przybytek.
Brawo, wyprawa zakonczona prawie-powodzeniam. Zakwasy tylko przez pierwszy tydzien!