wiec stalo sie - dojechalismy do Arequipy po 7 rano
autobus spoznil sie na starcie tylko 1.5 godziny i mial tyle szpar w karoserii i nieszczelnych okien, ze przez cala noc na szybach goscil gruby szron
temperatura generalnie nieprzychylna
(czytalm kiedys, ze warto zabrac spiwor do nocnych autobusow ale pani w kasie powiedziala, ze jest ogrzewanie - pewnie bylo ale nie dzialalo)
Dan czekal na nas dzielnie na glownym placu - szybkie zakupy, zdeponowanie niepotrzebnych gratow w hotelu, rezerwacja biletow i smigamy na autobus
przez 5% drogi nawet fajnie sie siedzialo (byl asfalt!) potem 45% strasznie trzeslo i chcialo sie sikac ale byl przystanek w miedzyczasie wiec pobieglismy do toalet i.... ledwo dalismy rade wejsc do autobusu. przezornie zostawilismy nasze ciuchy i gitare rozplaszczana na fotelach(zaplacilismy za te cholerne fotele) - jakims cudem udalo sie nam odzyskac 2 z 3 miejsc siedzacych - fantastyczny sukces (biorac pod uwage pierwsze zdjecie - kto sie nie domysli temu podpowiem, ze jest to przstrzen ok 2 metrow kwadratowych (tzw schodki obok kierowcy) na ktorych udalo sie obsludze upchac okolo 17 osob - okolo bo nie chce przesadzac - tylko tyle glow wystawalo na powierzchnie)
dalsza czesc drogi to glownie wertepy i przepychanki - ale dali my rade - po zmroku w Capanaconde, na krawedzi Kanionu Colca wpakowalismy sie do hostalu jakiegostam
bylo to kolejne nielatwe 7 godzin dla gringos w autobusie