Dojechalismy do Nazca, dotarlismy na lotnisko, wykupilsmy drogasne bilety plus podatki dla miejscowych. No i wystartowalismy.....
Samolot bujal niemilosiernie. Po pieciu minutach przestalismy sie smiac z plastikowych toreb podczepionych pod kazdy fotel ;) Zaczela sie walka o przetrwanie, czyli komu sie uda nie zwrocic sniadania na plecy pilota.....
Wiem, splycam sprawe. Ale tak bylo....
Same linie Nazca - ciekawa sprawa. Moze nie same obrazy, choc nie powiem, sa wielkie i piekne, ile cala tajemnica je otaczajaca. Czy powstaly jako znaki nawigacyjne dla kosmitow? Czy jako sciezki rytualne dla Inkow? Czy moze jako mapa mentalna dla dusz szamanow, ktorzy w glebokim transie opuszczaja swoje cialo i zmieniaja sie w inne stworzenia, na przyklad ptaki, i wedruja po Ziemi?
No nie wiadomo. Ale sa tu od tysiecy lat i sa naprawde ogromne....
Pozostala czesc dnia spedzilismy przywracajac nasz blednik do stanu pokojowego, bujajac sie delikatnie w hamakach, w parku hotelu ktory laskawie wliczono w cene lotu. Zjedlismy tez kilka swietnych miesowych przysmakow, na przyklad zupe z krabem, malza, pietruszka i ziarnami kukurydzy plywajacymi w srodku. Miescowe orzeszki, bezalkoholowy napoj z chmielu, drugie danie i deser, a to wszystko razem za 6 soli. Mowie Wam - juz prawie wymiatamy :)
Wieczorem wpakowalismy sie w autobus do Cusco, ktory bedzie nas wiozl 13 godzin, po drodze pokretnej niczym podjazd pod Szklarska. Tylko w wiekszych rozmiarach i taka bardziej niekonczaca sie.
Ale o tym jutro....
pozdrawiamy!