No Tomek - nie strasz :) :) :)
Wyjezdzajac z Paracas poznalismy dwie panny - jedna ze Niemiec, a druga ze Szwajacarii. Obie przesympatyczne, obie podrozujaca samotnie przez kilka miesiecy, znajace doskonale tutejsze zwyczaje i jezyk. Podobne a jednak calkiem rozne, ale to osobna historia.... przez kilka najblizszych dni bedziemy podrozowac razem. Dla nas to swietna okazja by poduczyc sie troche hiszpanskiego no i co robic by nie byc takim cholernym naiwnym gringo :)
Szczegolnie Niemka pobija rekordy targowania sie :) z ceny 40 soli za nocleg potrafi zejsc do 4! Szwajcarka patrzy na nia poblazliwie i z lekkim nerwem, a my smiejemy sie na boku ;)
Razem udaje nam sie dotrzec do Ici, a stad do Huacachiny, malenkiej oazy w srodku pustyni. Przyjezdzamy tu poznym wieczorem i od razu zakochujemy sie w tym miejscu!
Wyobrazcie sobie kilkudziesieciometrowe gory zlotego piasku, otaczajace male jezioro. Wokol niego palmy daktylowe, trawa i plaza. To wszystko otoczone ozdobnym murem i pieknymi domkami. Na deptaku wokol jeziora pelno wedrownej mlodziezy w dredach sprzedajacej recznie robiona bizuterie. I peruwiaska muzyka w tle...
Bardzo magiczna atmosfera tego miejsa sprawia, ze od razu decydujemy sie zostac o dzien dluzej, cala czworka. W nocy wspinamy sie na jedna z wydm, jedzac po drodze daktyle wygrzebane z piasku, i robimy zdjecia piaskowych gor i gwiazd. Tak romantycznie, ze az kiczowato, wiem :)
Na drugi dzien wypozyczamy deske a la snowbordowa i trenujemy zjazdy w piasku. Idzie nam niezle. Tak nam sie przynajmniej zdaje, poki co, hehe. Piasek jest tak goracy, ze po poludniowej czyli slonecznej stronie stoku nie da sie wejsc bez butow. Naprawde sie nie da, bez zartow.
Potem kapiemy sie w oazie. Woda jest dosc metna, i Tabhita (Szwajcarka) patrzy na nasza trojke z przerazeniem, ale miejscowi rowniez sie kapia, wiec chyba nie jest zle. Niemka (Lena) pzrestrzega nas przed specjalnym rodzajem bakterii, ktore wchodza w drogi moczowe czlowieka, ale tylko wtedy, gdy wyczuja ze ktos wlasnie sika. No wiec sie pilnujemy :)
Potem wybieramy sie na wycieczke samochodowo - sandbordowa po pustyni. Samochod (baggy) jest specjalne przystosowany do jezdzenia po piasku. Jedzie z taka predkoscia, ze trzeba mruzyc oczy by cokolwiek zobaczyc. Jestesmy przypieci pasami jak na wesolym miasteczku. Jest bosko. A potem kolejna lekcja jazdy na sandboardzie, tym razem na bardzo stromym stoku. I to uswiadamia nam, ze jednak niewiele umiemy :)
Z piaskiem we wlosach i zebach wracamy do oazy. Zmeczenie jestesmy bardzo....
O 5.30 rano wyjezdzamy do Nazca.